Z pamiętnika czarnoksiężnika



IndeksSzukajLatest imagesRejestracjaZaloguj

 

 Z pamiętnika czarnoksiężnika

Go down 
AutorWiadomość
Matthew Avery
Matthew Avery



Z pamiętnika czarnoksiężnika Empty
PisanieTemat: Z pamiętnika czarnoksiężnika   Z pamiętnika czarnoksiężnika EmptyPią Maj 07, 2021 9:49 am

Tutaj pojawiać się będą pojedyncze losowo rozmieszczone w czasie wspomnienia Matthew Avery'ego. Od tych zupełnie skandalicznych, przez komiczne, aż po filozoficzne i mroczne.
Powrót do góry Go down
Matthew Avery
Matthew Avery



Z pamiętnika czarnoksiężnika Empty
PisanieTemat: Re: Z pamiętnika czarnoksiężnika   Z pamiętnika czarnoksiężnika EmptyPią Maj 07, 2021 5:36 pm

20 sierpnia 2002r. - Fengdu, Chiny

Siedząc na brzegu rzeki Jangcy, wpatrywał się pustym wzrokiem w jej powolny, migoczący nurt, odbijający ostatnie promienie zachodzącego słońca. Cień gór wydłużał się, a wielkie łuki bram świątyni jarzyły się żywą czerwienią. Lekki wiatr muskał jego twarz i rozwiewał długie, białe włosy. Drewniany pomost znajdował się tak blisko tafli wody, że końce palców czarodzieja brodziły w chłodnych falach. Fantazyjny dach wsparty na grubych, drewnianych kolumnach unosił swoje krańce prosto ku niebu. Białe szaty o tradycyjnym chińskim kroju swobodnie spływały po jego ciele, a czerwony płaszcz otulał jego skurczone ramiona. Na jego podwiniętych kolanach leżała złota szkatuła z tajemniczą zawartością. Gdzieś w okolicy jego żołądka wszystkie mięśnie zacisnęły się w bolesny supeł. Jak wiele mrocznych tajemnic swojej rodziny będzie musiał jeszcze odkryć? Jak wiele bólu znieść? W oddali, z wnętrza świątyni rozbrzmiewały delikatne melancholijne dźwięki fletu, guzhengu i dzwonków. W powietrzu unosiła się woń kwitnących śliw i kadzideł.

Wciąż jeszcze słyszał w myślach dzwonienie słów tej kobiety. Przybył do tego miejsca po tygodniach samotnych poszukiwań, by zdobyć ostatni składnik eliksiru, który miał uczynić z niego najpotężniejszego czarnoksiężnika, który chodził po ziemi. Większego niż Morgana, niż Grindelwald i Voldemort. I istotnie, uczynił z niego czarnoksiężnika. Wzdrygnął się, owionięty kolejnym podmuchem wiatru. To miejsce było zbyt spokojne. Nie pasowało to toczącej się w jego wnętrzu burzy. Bogowie uczynili sobie z jego życia igrzysko. Zamknął twarz w dłoniach, które wciąż nosiły na sobie zapach krwi. Nie pomogły godziny spędzone w wonnych łaźniach.

Ostatnim składnikiem było serce hulijing, ponad tysiącletniego lisiego ducha o dziewięciu ogonach, który przemieniał się w ludzką formę i posiadał potężną moc. W całej Azji zostało ich bardzo niewiele i posiadały status starożytnych istot. Traktowano je niemal jak miejscowe bóstwa. Trzymały się z dala od siedzib ludzi i czarodziejów. Podobnie jak wszystkie inne magiczne rasy. Po pewnymi względami przypominały europejskie wile, czy też banshee. Legendy przekazywały, że po tysiącu latach życia jako lisy, zyskiwały umiejętność przekształcania swej formy w ludzką. Często zwodziły ludzi i zabierały im siły witalne, były kapryśne, okrutne, ale również lojalne. Potrafiły czynić swoją magią wielkie rzeczy i posiadały potężną wiedzę. Mówiono także, że są nieśmiertelne. By zdobyć miecz zdolny zabić takie stworzenie przemierzył niemal cały kontynent, by odnaleźć stare, pokryte zaklęciami ostrze w tybetańskim klasztorze. Lisie duchy były bowiem odporne na magię. Zaklęcia rzucone różdżką, mogły je co najwyżej rozdrażnić.

Kobieta której szukał, najpotężniejsza ze wszystkich, jak głosiły plotki, miała mieć swoją siedzibę w pobliżu miasta Fengdu, Miasta Duchów, na Piekielnym Wzgórzu. Obserwował to miejsce przez wiele dni, gdy wreszcie zauważył ślady jej bytności. Zakradał się, by obserwować lisiego ducha podczas jego codziennych rytuałów. Lisica była przepiękną kobietą o jasnej cerze i długich białych włosach, upiętych po części w skomplikowaną fryzurę. Jej duże, lekko skośne oczy były czarne jak węgiel. Jej twarz zdobił zawsze wspaniały makijaż, czerwieniący jej usta i powieki oraz odznaczający się misternym huadianem w kształcie kwiatu śliwy. Czerwona suknia hanfu promieniała złotymi haftami, podkreślając jej drobną sylwetkę, a głowę zdobiła korona z gałązek obsypanych kwiatami śliwy. Wydawała się niemal nie dotykać ziemi, gdy przechadzała się korytarzami i podcieniami swojego domostwa. Zwykle wokół niej kłębiło się sporo pomniejszych magicznych stworzeń, a ogrody i sadzawka zawsze zachwycały świeżością wiosny, niezależnie od obecnej pory roku, zupełnie jakby zatrzymał się tam czas. Czuł wtedy drażniący go niepokój przed zabiciem tej niezwykłej istoty.

Przyszedł jednak dzień, gdy kobieta siedząc nad sadzawką stała się idealnym celem. Korzystając z każdego magicznego sprzyjającego sposobu, przybliżył się do niej bezgłośnie, chcą zaatakować ją znienacka, zanim zdąży go spostrzec. Nie uszedł jednak więcej niż cztery kroki, gdy usłyszał głos.
- Wiedziałam, że dziś przyjdziesz... Xueliang, przygotowałam dla ciebie szatę - powiedziała ku wielkiemu zdziwieniu Avery'ego kobieta, nie odwracając się jednak w jego stronę, a jedynie odkładając na bok przepiękny czerwony płaszcz.
- Pomyliłaś mnie z kimś - odpowiedział chłodnym tonem i przyspieszając ruch, zacisnął lśniący złowrogim blaskiem magiczny miecz w dłoni.

W momencie, w którym odwróciła się do niego, wbił w nią ostrze oburącz i przyszpilił ją do ziemi. Jego białe szaty spłynęły krwią. Magiczne istoty były niezwykle wytrzymałe, niełatwo było je zabić, toteż naparł z całą posiadaną siłą. Uśmiechnął się triumfalnie. Spojrzał spod opadających na twarz białych włosów w czarne oczy lisiego ducha i wtedy wokół zapanowała ciemność.

- Xueliang, Xueliang... - słyszał łagodne wołanie, jednak nie widział niczego. Nagle oślepił go intensywny blask, a w jego umysł wdarły się nieznajome obrazy, wspomnienia. Przepływały przez jego myśli tak szybko, że ledwie potrafił je zrozumieć. Jego ojciec przechadzający się po posiadłości, w której się znajdowali, jego matka klęcząca z czerwonym pantofelkiem przed posągiem Guanyin. Lisi duch pijący czarkę krwi i zakładający czerwony pantofelek, całujący jego ojca jak nieco łagodniejsza forma dementora i wydobywający z jego ust białe światło. Widział białowłosą kobietę w zaawansowanej ciąży grającą na guzhengu, wyszywającą w skomplikowane wzory wspaniałe białe, czerwone i błękitne szaty, śpiewającą w cieniu kwitnącej śliwy. Widział jak tuliła maleńkie dziecko, które zaraz potem, wśród płaczu jej odebrano. Nie rozumiał niczego z tych dziwacznych obrazów. Gdy tylko odzyskał świadomość, pochylił się nad ledwie oddychającą istotą, uniósł lekko jej opadającą głowę, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Nie potrafił wydusić z siebie ani jednego słowa.

- Żona twojego ojca była jałową ziemią niezdolną do wydania owocu, a jednak była miłością twojego ojca. Usłyszałam jej błagania i płacz w świątyni mojej bogini Guanyin. I choć nie wiedziała o tym, przyjęłam jej ofiarę. Wypiłam czarkę krwi i włożyłam pantofelek. Wzięłam moc twojego ojca i przez tysiąc dni i nocy nosiłam cię pod swoim sercem. Przez tysiąc dni i nocy twój ojciec dochował tajemnicy. Jesteś lisim dzieckiem. Dzieckiem, którego nie mogłam zatrzymać, na które nie mogłam spojrzeć. Nigdy o tobie nie zapomniałam, mój drogi, mój cenny Xue. Widziałam twoje myśli, mrok w twoim sercu. Wiedziałam, że przyjdziesz. Wiedziałam, że będziesz moim przeznaczeniem, moją śmiercią, a mimo to czekałam żeby cię ujrzeć ten jeden, jedyny raz, Xueliang, moje dziecko. Moje piękne dziecko - mówiła cichym głosem, unosząc dłoń do jego policzka. Jej dotyk był delikatny jak muśnięcie skrzydeł motyla. Życie uchodziło z niej z każdym wypowiedzianym słowem. Magiczne ostrze nie znało litości, a ugodzonego nim stworzenia nie dało się już uratować.

Magia Avery'ego rozbłysła błękitnym ogniem. Ten ból był gorszy niż najczarniejsza magia, której kiedykolwiek dotknął. Uczucia sączące się do jego umysłu z jej wpółprzymkniętych powiekami oczu, budziły w nim czystą rozpacz, niczym setki sztyletów wbijających się w jego duszę. Nagły dreszcz targnął jego ciałem, wywołując na jego twarzy okrutny spazm cierpienia. Miał pochować nie jedną, lecz dwie kobiety, które dały mu życie. Pierwsza z nich wychowała go i zginęła w jego obronie, a druga... drugą zabił własnymi rękami, by wyrwać jej serce i stać się najgorszym, najpotężniejszym czarnoksiężnikiem wszech czasów. Jeśli czarna magia potrzebowała strasznych ofiar, ta była najgorsza z możliwych. Powinien zostać na wieki przeklęty i umrzeć w cierpieniu.
- Co ja zrobiłem... Matko - wydusił głucho Avery, zaciskając dłonie wokół jej powoli wiotczejącego ciała. Nie było już niczego, co mógł zrobić. Nie mógł zwrócić życia, które właśnie odebrał, nawet za cenę własnego. Ostatnia istota kochająca go prawdziwą, nieskalaną niczym miłością, istota którą winien był bronić i czcić wymykała mu się z rąk ku zimnej ziemi przez jego żądzę potęgi. Taki był los, który spotykał pysznych i chciwych władzy, tracili z oczu to co było dla nich bezcenne i pozostawiali za sobą jedynie krew i śmierć.
- Weź je, Xueliang, zdobądź potęgę i ochroń wszystkich, których kochasz. Ochroń ich, skoro ja nie zdołałam ochronić ciebie - powiedziała kobieta, wskazując na swoje serce i spoglądając głęboko w jego oczy z łagodnym, spokojnym uśmiechem. Z kącika jej ust broczyła cienka strużka krwi. - Zapamiętaj mnie, mój Xueliang. Pamiętaj, że jesteś lisim dzieckiem, darem bogini Guanyin, że twoją matką była Ji Mei Ling.

Wypowiedziawszy te słowa, Mei Ling ucichła, wydając z piersi ostatnie tchnienie. Avery rozpaczliwie przycisnął ją do piersi, a z jego gardła wyrwał się chrapliwy szloch. Łzy gęstymi strugami popłynęły po jego policzkach, mieszając się z krwią. Błękitne płomienie pochłonęły trawę, pobliskie krzewy i rozłożystą śliwę, której kwiaty zaczęły opadać, wirując w powietrzu i obsypując ciało martwej kobiety niczym całun. Ściskając to martwe ciało, mężczyzna nie wiedział już kim jest i jak się nazywa. Matthew Avery, czy Ji Xueliang, a może nie zasługiwał na żadne z tych imion, skoro był przyczyną śmierci swoich przodków. Jego oczy spoczęły na czerwonej szacie haftowanej w liczne wzory, którą jeszcze przed chwilą trzymała na kolanach jego matka. Założył płaszcz na ramiona, podniósł kobietę i podążył w dół góry do czarodziejskiej świątyni, przy której się zatrzymał. Magiczne stworzenia, które dotychczas pochowały się po kątach szeptały ze strachem, podążając w pewnej odległości od niego:"Pan Ji Xueliang", "To Pan Ji Xueliang".
Powrót do góry Go down
 
Z pamiętnika czarnoksiężnika
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Lumos ::  :: Wspomnienia-
Skocz do: